Strony

wtorek, 9 kwietnia 2019

Krokusy 2019

Do tej pory szczęśliwie omijała mnie moda na podziwianie krokusów, pewnie dlatego, że mam ich całkiem sporo w ogródku ;)
Jednak w tym roku zdecydowaliśmy, że zrobimy sobie rodzinną wyprawę do Doliny Chochołowskiej. Ponieważ zdecydowanie nie lubimy czuć się gdziekolwiek jak na Krupówkach, wybraliśmy dzień roboczy (piątek) i pobudkę o 4 rano (!!).
Dzieciaki wstały bez problemu (Młodemu wystarczyło powiedzieć, że jedziemy autem, a ledwo go złapałam przed drzwiami ;) chłopak jest fanatycznym miłośnikiem 4 kółek ;P ), ja ku zdumieniu męża też jakoś się zebrałam (bez kawy! wyczyn stulecia!) i ruszyliśmy w ciemnościach ;)
Kiedy dotarliśmy do Doliny był przedświt, więc nie dało się nawet myśleć w ptasim rejwachu - trele, piski, wrzaski, trzepoty wręcz ogłuszające....
Młody po pierwszym postoju i kanapkach się zbuntował, więc do schroniska dotarł na barana ;) Ale drogę powrotną odbył w znacznej części na własnych nóżkach :)
Świt zastał nad kawałeczek przed doliną - ciekawie było iść o tej porze, pusto (no, może 5 osób nas minęło do schroniska i ze 4 w drugą stronę), cisza, tylko ptaki słychać i widać czasem ;)
Kiedy dotarliśmy do Doliny było tak wcześnie, że krokusy jeszcze spały :D Dobrze, że poszliśmy na śniadanie do schroniska, po zjedzeniu pysznej jajecznicy i wypiciu kawy/czekolady/herbaty akurat słoneczko zaczęło mocnej świecić i kwiaty zaczęły się rozwijać :)
Z ciekawych ptaków - widzieliśmy kruka (niestety, nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia) oraz drozda obrożnego :) który występuje tylko wysoko w górach:
Tak wyglądało podejście do schroniska rano :)
A tak krokusy:
 
 
 
 
 
 
 
I nie zapominajmy o Potworze:
Ale takie widoki tylko rano :)

Kiedy wracaliśmy mijało nas coraz więcej turystów. I więcej. I więcej. I wycieczki. I ludzie w adidasach. Trampkach. Neonowych kurtkach. Bez kurtek i bluz. W spodniach z dziurami na kolanach. W legginsach z dziurami. Rajstopach i eleganckich "małych czarnych". Espadrylach. Bez jedzenia. Bez picia. Z oczami wgapionymi w ekran smartfona. Ludzie, którzy wzdychali "daleko jeszcze" na pierwszym postoju. Którzy zawracali, bo im buty przemokły - jakieś 500 metrów po opuszczeniu asfaltu....

Teoretycznie trasa prosta. Tylko jedno bardziej strome podejście, w dodatku w najchłodniejszym i najbardziej zacienionym miejscu, pokryte jeszcze śniegiem i lodem. Ale to Park Narodowy. Nie asfalt. Nie droga z budkami, gdzie sobie można kupić soczek. Tojki nie są co 100 metrów.

No, ponarzekałam sobie na koniec ;)

Wycieczka była naprawdę fajna, widoki przepiękne - ale jeśli chcecie mieć odrobinę samotności, to nie wyprawiajcie się w takie miejsca w weekendy i w południe - najlepiej wstać skoro świt i cieszyć się naturą samemu :)

4 komentarze:

  1. Piękne widoki. byłam w dolinie Chochołowskiej w końcówce maja i początku maja 9 lat temu. krokusy prawie przekwitały, ale obrazy pozostają.... Cudnie, ja tez kocham cisze, naturę i w górach się zakochałam.... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. W dolinie Chochołowskiej jeszcze nie byłam ale mam wielką ochotę tam sie wybrać. Cudowne widoki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdrowych i radosnych Świąt :)

    OdpowiedzUsuń