Ale jakoś nikt się nie zmartwił ;) Przerwę określmy jako techniczną, niestety póki co posty nieco rzadziej będą, a zdjęcia z telefonu będą gorszej jakości (bo i telefon gorszy, ach, mój słodki limonkowy soniaczu, jakże tęsknię, nawet za przegiętym nasyceniem kolorów...)
Na pierwszy ogień - Zjazd w Ustroniu. Tutaj serdecznie pozdrawiam Lawendową, którą miałam okazję poznać osobiście :)
Zjazd był zdecydowanie za krótki :D nie udało mi się zapisać na wszystko, co chciałam (np. na warsztaty z Dorotą Chmielewską :( ), ale za to ze wszystkim warsztatów, na które się zapisałam jestem zadowolona :)
W tym roku impreza odbywała się w Gwarku, które podobnie jak Tatooine jest daleko od radosnego centrum wszechświata (w tym przypadku od centrum Ustronia, gdzie prócz sklepów, knajpek itp. występują takie rzadkie stworzenia jak bankomaty ;) ) - od Gwarka do Centrum jest ok. półtorej (a może i ciut więcej) drogi liczonej możliwościami 6-latki. Ale dałyśmy radę (w jedną stronę, ale co tam, też się liczy).
Miejsce fajne, o ile mamy a) gotówkę, b) wykupione wyżywienie c) przywozimy ze sobą zapas picia (typu woda czy sok) tudzież przegryzek d) mamy to gdzieś bo jesteśmy na wczasach odchudzających więc żyjemy tylko śniadaniem i radosnym hasaniem po okolicznych szczytach ;)
A, czy pisałam, że do najbliższego sklepu z czymkolwiek jest pół godziny żwawego spaceru? No. To piszę. Do Mos Eisley Luke też miał kawałek ;)
Tak czy owak nie było źle, w piątek dotarła do nas Karolina (którą serdecznie pozdrawiam, a nuż przeczyta ten wpis), która dzielnie znosiła nadpobudliwą sześciolatkę i z którą świetnie się gadało po nocach ;) (całych dwóch buehehe).
Przybyliśmy w czwartek, żeby na piątkowe warsztaty zjawić się wyspane i wypoczęte (co prawie, prawie się udało, nie licząc upadku córy z łóżka (dobrze, że owinięta kołdrą) i stojącego nade mną przed 6 rano (warsztaty o 9, od 8 śniadanie) zombie "mamoooo.... spóźnimy sięęęę na warsztatyyyy"). Oczywiście od razu straciłyśmy masakryczną kwotę na zakupy ;)
Ja miałam frywolitkę na igle, córa zdobienie pierników.
Frywolitka jest już passe, czyli wszyscy umieją dziergać ;) w warsztatach prócz mnie uczestniczyła tylko jedna kobitka. No cóż, frywolitka nie foamiran, irysa 3d na pół metra nie zrobi ;)
Dowiedziałam się kilku rzeczy (eureka! teraz wiem po co są supełki!) i wydziergałam sobie cusia, którego kończyłam namiętnie po warsztatach. Wzór na cusia tak mi się spodobał, że pokłusowałam na stoisko Ariadny po nową nitkę na niego.
Tutaj właśnie trwa akt twórczy ;)
który finalnie zakończył się tym:
Jestem z siebie dumna jak paw :)
Tutaj widok z boku:
Róża różnokolorowa jak żywa ;)
A to nitka z której powstała (fajnie się dzierga tak przy okazji, aczkolwiek ja się nie znam):
A po powrocie do domu zmierzyłam się z prostym, do tej pory nieczytelnym dla mnie wzorem i oto jest, ha! Kwiatek graniasty jak żywy! :)
Mam fajne pudełko na frywolitkowe szpeja, niestety tak duże kłębki się tam nie mieszczą :(
To pudełko z zestawem do szycia z Biedronki, sprezentowane przez mojego męża ("patrz, puszka, rzeczy do szycia, wiem, że tego chcesz ;P " ), nitki poszły w jakieś nitkowe pudło, puszka pojechała do Ustronia ;)
Weronika miała zdobienia pierników - niby mam upiec i zrobić lukier, ale wykpiłam się, że pierniki kupię, ale za przepis na fajny lukier do piernikowych cudeniek będę Wam szczerze wdzięczna :)
Jak widać ma inwencję, aczkolwiek widzę tu duże pole do eee... poprawienia wyników ;) (i na to poszło 37 zł, łaaa!)
Po południu miałam oplatanie kaboszona koralikami:
Bardzo mi się spodobało i będę korzystać, ALE, oczywiście musiałam coś zawalić. Otóż popełniłam 2 duże błędy, jeden nawet nieco tu widoczny.
Po pierwsze robiąc ten złoty rządek, który miał wykończyć wszystko, kilka razy igłę wbiłam (jak się potem okazało) od zewnętrznej strony tych koralików. W efekcie przecięłam nitkę i koraliki zaczęły się sypać. W dodatku robiąc wykończenie nie przykleiłam dobrze skórki od spodu, skutkiem czego jak wycinałam całość to mi tę skórkę krzywo pocięło.
Planuję odpruć koraliki, delikatnie odciąć skórkę i na nowo wykończyć, ale czarnymi koralikami. Niestety nie wzięłam instrukcji i kurcze nie wiem jak ten murek zrobić i te, takie pikotki? frędzelki? małe trójkątne cusie do ozdoby? Ale mam nadzieję, że znajdę jakiegoś tutoriala na Sieci.
Nika miała lepienie z masy solnej, które się jej niezbyt podobało, a do części masy solnej nie wiem, co dodano, bo pakując wszystko w niedzielę koło 10:30 kilka rzeczy było wilgotnych i ciastowatych Oo fotek brak.
W sobotę rano miałyśmy ostatnie warsztaty. Ja miałam needlepointa. Jak wiecie to dość szerokie określenie dla całej masy ściegów, więc w sumie to najpierw zrobiliśmy motyw z rombem a potem każdy to co chciał. Zachciało mi się serduchowej koniczyny i strasznie się bałam, że gdzieś po drodze coś źle policzyłam, ale udało się :)
Weronika miała ekowarsztaty, na których uplotła sobie zamotka oraz bawiła się szyszkami ;)
Tak, szczerbatek z niej ;)
Popołudnie spędziłyśmy na spacerze do centrum w poszukiwaniu bankomatu. Po drodze zahaczyłyśmy o Czantorię (piękne widoki, polecam) oraz wsparcie energetycznie w postaci ciacha i soku tudzież kawy.
Jak przystało na turystki kupiłyśmy sobie magnesy, żeby ładnie się komponowały z tymi otrzymanymi na Zjeździe:
W niedzielę już powrót, 2 pociągi, autobus i samochód ;) Męcząco nieco.
A teraz to na co wszyscy czekali - zakupy!!!
Po pierwsze kupiłam sobie 2 pudełka na bobinki. Nareszcie.
Oraz mulinę (bez bobinek):
Prawda, że ładne kolory? (ta biała na szpulce to nie mulina, to nić do koralików). No prawda, że ładne?
PRAWDA?!
35 nowych kolorów i są MOJE, hahahahaha!!!
Upajam się, tak wiem, to dlatego, że próbuję zapomnieć ile kosztowały ;)
Moja córa kupiła sobie (za własne pieniądze, a co!) zestaw do haftu krzyżykowego ("ja kupię, a ty mamo go wyszyjesz" - urocze stworzenie, prawda?)
Ponieważ mam mnóstwo ufoków i wipów, musiałam sobie kupić 2 kolejne zestawy. Powód oficjalny "nie znam jeszcze tych firm, muszę sprawdzić, jak się wyszywa rzeczy od nich" ;)
Słodkie kotki przypominające mi moje 2 rozrabiaki (pewnie im imiona dorobię i daty urodzin, a co, będzie kocia metryczka ;)
Oraz coś inspirowane kulturą celtycką, zmieszane z wpływami rosyjskimi. Ale podoba mi się :)
Do tego zestawy do haftu koralikowego (bo w domu mam 2 i żaden nie jest nawet zaczęty ") )
Moje:
oraz Weroniki:
Mając wiedzę (częściową przynajmniej) jak oplatać kaboszon, zaszalałam i kupiłam nieco koralików do tego, co mi się po głowie tłucze. Niestety filcu nie mieli :/
Do tego małe słoiczki na te koraliki - zakręcane i takiej wielkości, że mieści się tylko jeden woreczek:
No i jeszcze uzupełniłyśmy już w Ustroniu zapasy cekinów na choinkowe bombki oraz znalazłyśmi całkiem fajne koraliki dla Weroniki.
I póki co to tyle, czytelnikom dziękuję za wytrwałość, wiszę wam 3 posty z czego jeden o mojej nowej wypasionej trójświatłowej lampce, ale to będzie kiedyś. Mam nadzieję, że szybciej niż później :) Trzymajcie kciuki i rzucajcie przepisy na lukier :D