Miało być 21, już 9 grudnia, a ledwo 10 post piszę.... Eh. Będę marudzić.
Odkopałam chiński widoczek, zmieniłam ramki, dorzuciłam gadżetów i.... zaparłam się, że się nauczę tego parkowania, więc idzie mi jak krew z nosa.....
Tak było:
A tyle jest teraz:
Z dobrych wiadomości, do końca pierwsze strony zostało mi ostatnie 10 linijek, co daje około 520 krzyżyków.
Nie lubię parkowania. Te wszystkie dyndające niteczki ładnie wyglądają na zdjęciach, a potem traci się czas na wysupłanie jednej, zrobienie 1-2 krzyżyków, zaparkowanie, wysupłanie kolejnej.... Muszę trzymać nitki mocno naciągnięte, żeby ładnie się wszystko ułożyło i żeby z tyłu nie było zbyt dużego bałaganu. Tu trzymać, tam naciągać, tu patrzeć, żeby igła wyszła dokładnie przez dziurkę a nie wbiła się przy okazji w zaparkowaną nitkę, tu policzyć, zaparkować tam? A może bardzie na prawo, a tam na lewo zacząć nową nitkę?
Zaczynam żałować, że nie mam stojaka do tamborka... trzeba będzie upolować ściski stolarskie.
Do tego nie wiem, czy przeskakiwać w poziomie? Czy nie? W poziomie próbowałam przy niebie i średnio wyszło, ale szkoda zaczynać nowej nitki na jeden krzyżyk... O właśnie, liczba nitek, robisz sobie jednym kolorem i nagle bach! w następnej linijce robi się rozjazd na prawo i lewo, zaczynasz nową nitkę i potem po 3 krzyżykach ją kończysz...
Patrzę, jak czas ucieka, a ja mam zrobione raptem 2 linijki, niecała setka krzyżyków, a praktycznie nie widać różnicy w postępach.
Męczę się i chyba wymęczę się do końca tej strony, a potem znowu wrócę do ulubionej metody mieszanej. W tym tempie to za tysiąc lat tego nie zrobię. W dodatku len mi nie ułatwia - liczenie przez 2 nitki (zdarza mi się mylić), wiotkie toto, nitki różnej grubości więc nieraz przyglądam się i zastanawiam - liczyć toto jako nitkę, czy nie? Mam nadzieję, że jednak efekt końcowy da radę.
Owszem, ma to zalety - jedziesz po kolei i nie trzeba liczyć inaczej, niż ile krzyżyków masz teraz wyszyć i gdzie zaparkować nitkę. Nie zostają dziury w które trzeba się wbijać, żadne ninja krzyżyki nie umkną.
Ale im dłużej się tym bawię, tym mniej mi to odpowiada. Podziwiam te wszystkie dziewczyny, które robią duże prace właśnie parkowaniem, widzę, jak szybko i sprawnie im to idzie, szczerze zazdroszczę - ale to chyba jednak nie jest metoda dla mnie :(
Z gadżetów, które widać na zdjęciach:
1. Po bokach są takie małe, połączone ze sobą magnesy (różowe i fioletowe) - mają trzymać nadmiar tkaniny (którego jest na tyle mało, że nie da się nijak zawinąć, a dyndający przeszkadza): rzecz fajna, ale magnesy słabe i krótkie, więc nadają się tylko do trzymania takiej pojedynczej warstwy materiału i zdecydowanie na tamborku, na q-snapy są za krótkie.
2. Wyszywam teraz na większym, kwadratowym tamborku Nurge i póki co mówię, że naprężenie trzyma (chociaż podobno różnie bywa w przypadku lnów dla tego tamborka). Jest fajny, bo to tamborek o cienkiej ramce, więc lepiej trzyma naprężenie w rogach (z czym bywa problem przy q-snapach).
3. Te niebieskie cusie to takie coś do trzymania nadmiaru kanwy zwiniętej w rulon. Niestety, są tak małe, że nie są w stanie objąć mojego lnu choćby i najciaśniej zwiniętego (no dobra, to jest naprawdę duży kawałek) - są dobre, jak zostaje niezbyt duży kawałek - na tyle, że da się zwinąć, ale zdecydowanie nie nadają się do naprawdę dużych prac. Dlatego właśnie mam gumki :P Zwinęłam len, zapakowałam w te obejmy i złapałam gumkami przez cały tamborek, żeby mi przestały spadać i żeby tkanina nagle nie rozwijała mi się w najmniej odpowiednich momentach ;)
Szkoda tylko, że zdjęć tak mało. Nie widać dobrze opisywanych cusi...
OdpowiedzUsuńNo cóż, każdy haftuje jak mu wygodnie. Ja lubię parkowanie, ale ja jestem ewenement, bo ja "lecę" jednym kolorem przez większy obszar. Nie haftuję rzędami bo nie umiem. Może dlatego nie mam zbyt wielu dyndających nitek i łatwiej jest mi się odnaleźć.
OdpowiedzUsuńCo do twoich "pomagaczy" to jakoś tego nie widzę...
Pozdrawiam