Na ten Festiwal szykowałam się od ładnych kilku miesięcy. Aśka jak zwykle zaszalała jako organizator i przyszykowała tyle atrakcji, że trzeba by się sklonować, żeby wszystkiemu podołać ;)
Ale do rzeczy.
Do Krasnegostawu jechałam z kilkoma przesiadkami. Jako że miałam być na miejscu w piątek ok. 14:00, odpadał bezpośredni autobus ze Szczawnicy, skutkiem czego wylądowałam w czwartkowy wieczór w Krakowie u rodziców. Dla urozmaicenia przywiozłam gorączkę, ból gardła i zatkany nos.
Noc była straszna. Nie przespana 2 noc z rzędu (dzień wcześniej mała marudziła, ja spać też nie bardzo mogłam), nad ranem ok. 40 stopni gorączki i rozmyślania, czy w takim stanie po pierwsze dam radę jechać do Lublina, po drugie czy jest sens z chorobą pakować się w tłum ludzi i na warsztaty.
No ale rano (pobudka o radosnej 4:30) gorączka ciut spadła, więc stwierdziłam, że zaryzykuję. Takoż się jakoś wyczołgałam z łóżka i pojechaliśmy na dworzec. Autobus planowo miał wyruszyć o 5:30. O 5:25 ni widu, ni słychu, na otarcie łez kilkuosobowa grupka pasażerów stoi wraz ze mną. 5:35 i nic... Dworzec czynny od 6. Informacja telefoniczna od 7. Znaczy nikt nic nie wie, czeski film po prostu. Na wyświetlaczu w międzyczasie zdążyła się zmienić informacja i pokazał następny kurs. Oczywiście nie do Lublina...
Na szczęście tuż przed 6 niewielki busik zajechał niemal z piskiem opon ;) i tak oto ruszyliśmy w drogę. Miałam całkiem miłe towarzystwo, więc rozgadałyśmy się o rzeczach wszelakich i tak nam minęło 5 godzin podróży.
W Lublinie odbierała mnie jedna z uczestniczek Festiwalu, jako osoba zmotoryzowana i chętna do przygarnięcia jakiegoś podróżnika. I tak pojechałyśmy białym renault w stronę słońca ;)
Dla takiego miejsko-górskiego ludzia jak ja, widoki były przepiękne - płaskie pola po horyzont.... horyzont daleko, daleko.... Zupełnie coś innego :)
Ula miała mapę wydrukowaną ze stronki, małą, bladą, na której nawet nie wszystkie główne ulice mają nazwy... Skutkiem czego bardzo dokładnie pojeździłyśmy po Krasnymstawie, niektóre ronda odwiedzając po 3 razy ;) Ale wreszcie dotarłyśmy do Internatu...
A tam zonk - nie ma czajników w pokojach, lodówki nawet wspólnej, a wszyscy siedzą już w szkole kawałek dalej na warsztatach :P
No to znowu pojechałyśmy, wystawiłam swoje prace na wystawie, porobiłam trochę zdjęć, przeżyłam oficjalne otwarcie z VIPami ;) dopadłam znajomą z projektu "Niteczki w karteczki" i tak upłynęła ta godzinka do pierwszych warsztatów.
ozdoby ze słomy |
haft koralikowy - Mariola Luty |
obraz z wełny - Urszula Jędrzejczyk |
moje prace |
różne obrusy, serwety, kartki chyba z Hobby Studio |
Paw (CHYBA Małgosi...) |
metalowe cuda od chłopaków z Rextorn |
prezentacja wzorów Riolis przez Hobby Studio |
prezentacja wzorów Riolis przez Hobby Studio |
prezentacja wzorów Riolis przez Hobby Studio |
Wybrałam warsztaty z haftu wstążeczkowego, z nadzieją, że się wreszcie czegoś nauczę. Zajęcia prowadziła p. Wiera Ditchen i były to jedne z najlepszych warsztatów rękodzieła, na jakich kiedykolwiek byłam :) Pani super prowadziłam pokazała swoje prace, pokazała książki, nauczyła podstaw... Pokazała jak zrobić podstawowe kwiatuszki, czy to z jednego kawałka wstążki czy wielopłatkowe, jak wyszyć kłos zboża itp., liście, jak zrobić rosochatego chaberka... Niestety nie zdążyłam zrobić wszystkiego, jak zobaczycie na zdjęciach został mi mak do skończenia..
Owszem, wstążeczki to ciężka praca, przeciąganie ich przez materiał jest bardzo męczące, ale powiem wam w sekrecie, że już nie mogę się doczekać, kiedy ozdobię w taki sposób jakąś spódnicę czy bluzkę :) Nie mogę powiedzieć, że zakochałam się w tym rodzaju haftu, ale dzięki p. Wierze przekonałam się, że nie trzeba wcale wyszywać wielkich obrazów czy skomplikowanych wzorów, zupełnie spokojnie można małego kwiatuszka z wąskich wstążek, by rzecz nabrała innego charakteru.
A oto moje pierwsze spotkania z haftem wstążeczkowym:
całość robótki i kawałek wstążki do wykonania środka maka |
chaberek :) |
rumianek skryty za liściem ;) |
A po warsztatach powłóczyłam się trochę po stoiskach, namierzyłam znajomych, a ledwo zjedliśmy kolację trzeba było gnać, bo był wernisaż fotografii z wesela siennickiego, na którym również prezentowano rękodzieło, głównie koronki:
Koronka z użyciem wstążeczki :) |
Po wernisażu zostaliśmy wywiezieni w głębokie, już przygraniczne lasy :P żeby przy ognisku się zintegrować ;) Były śpiewy, kiełbaski, i dobra zabawa :)
Po powrocie namierzyłam jeszcze kolejnych znajomych, zmieniłam pokój na lepszy model ;P pod względem towarzyskim i po przegadaniu jeszcze sporego czasu o wyszywaniu, ludziach, tym i owym, padliśmy spać.
A dzień 2 będzie w następnym poście ;)
Jako że mam mało zdjęć, wracać musiałam w niedzielę po śniadaniu więc na jarmarku nie byłam, podaję linki do stron z większą ilością zdjęć:
Wspaniała relacja, nie tylko o tym, co było na warsztatach, ale o takie opisy właśnie chodzi. Nie tylko suche fakty, ale i przeżycia osobiste. Dziękuję Ci Agatko, za tę porcję super doznań.
OdpowiedzUsuń