Po przespaniu kilku godzin (człowiek się zagadał i zaśmiał na śmierć, godzina 2, towarzysze w wersji zombie kiwając się i z niemal zamkniętymi oczami dalej opowiadają anegdotki, ale dobijający się resztką sił rozum zwyciężył - idź spać!!! śniadanie o 8!! cały dzień nauki!!! chcesz usnąć na zajęciach z twarzą w talerzu kleju lub poduszce na igły?!), meri otworzyła oczy na dźwięk budzika. Kilka alarmów później, zostawiwszy mózg w pustym jeszcze kubku z kawą odbyłam trasę na koniec korytarza, z nadzieją, że łazienki będą puste. Były tak puste, że nawet zdążyłam wziąć prysznic. A potem pyszne podróżne odpady kofeinopodobne ;)
Jak się okazało, jakimś cudem 90% uczestników zjazdu jest w superformie urlopowej, wstało bez problemu chyba o 6, wypluskało się i zeszło na śniadanie, dzięki czemu musiałyśmy szukać stolika ')
Jedzenie było poprawne, ani zganić, ani pochwalić, ja tam czym innym żyłam ;)
Przedpołudniowe warsztaty miałam (wreszcie!!) z Osikową Doliną - akurat trafiłam na robienie osikowej biżuterii. Było super!!!! Zakochałam się w tych wiórkach!!! Zrobiłam wisior dla siebie, pierścionek do kompletu i bransoletkę dla znajomej. Bransoletka prosta, na drewnianej obręczy - ale znajoma zajmuje się decoupagem, więc jestem pewna, że długo surowe drewno nie zostanie ;)
zawieszka ochrzczona ważką ;) |
zawieszka i pierścionek |
prosta bransoletka |
Cały warsztatowy urobek :) |
Będę kręcić i kręcić i eksperymentować, szczególnie że na Facebooku Osika ogłosiła konkurs na eko biżu z ich wyrobów :)
W czasie przerwy zdaje się że zjedliśmy obiad, zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę części uczestników mojego projektu "Niteczki w karteczki" :)
Na tym zdjęciu są również VIPy, które są bardzo zdolne i wystawiają swoje prace na wielu wystawach ;) I bynajmniej nie mówię o sobie :P |
A potem naszła nas chętna na poobiedni deser, więc wzięliśmy pod pachę swoje dzieła i zakupy i udaliśmy się w kierunku rynku (wychodząc z założenia, że coś z kawą i lodami musi być w samym centrum). No i była mini kawiarenka na rynku. Gdzie pani oznajmiła, że na zestaw lodów składający się z 3 gałek przez nią nałożonych trzeba czekać 15 minut. Prócz nas było kilka osób też z Festiwalu, które już piły kawkę... Więc sobie poszliśmy. I tak niedaleko rynku znaleźliśmy całkiem fajną cukiernię, z miłą obsługą, która od ręki wydawała nam lody (a duży wybór mieli) i kawę (całkiem przyzwoitą) za przyzwoite jak na sezon turystyczny pieniądze. Nie ma ona swojej nazwy, jest to po prostu cukiernia, ale znalazłam ją dla was na google maps: Krasnystaw, ul. dr Matysiaka 11 - polecam.
Po kawie i lodach potuptaliśmy na popołudniowe zajęcia (przynajmniej większość z nas). Z racji błogiego lodokawowania się, z lekka spóźnieni wpadliśmy na zajęcia.
Ja postanowiłam zmierzyć się z haftem płaskim, który mnie przerażał, jako że wydawał mi się zawsze mocno skomplikowany. No bo skąd wiedzieć, czy ten kolor tu ma być, czy inny, czy te nitki krótsze, a dłuższe, ale gdzie, ale kiedy, no nie, to nie dla mnie...
Zajęcia prowadziła p. Ula Jędrzejczyk, a do wyszycia mieliśmy mak.. akurat w sam raz pasowałoby - moja mama kocha maki, a moja babcia przepięknie maki wyszyła...
I okazało się, że nie taki wilk straszny... Fakt, moja praca jeszcze nie skończona, ale póki co prezentuje się tak:
I chyba nie jest najgorzej, jak ma pierwszy haft płaski w życiu? Patrzcie, jakie mam tradycje - to haft wykonany przez moją nieżyjącą już babcię, jakieś 50 lat temu... Wyszywanie bez wzoru, tylko z natury:
Haft płaski bardzo mi się spodobał - mam gazetkę gdzie jest wzór na poduszkę z pachnącym groszkiem właśnie na haft płaski.. Lata już czeka i myślę, że wreszcie się doczeka :)
Po warsztatach i kolacji Agnieszka poszła złożyć się w ofierze wieczornym komarom przy okazji zwiedzania muzeum i ogrodów, a ja zrezygnowałam z wesela siennickiego i radowałam się doborowym towarzystwem ;) Komary radowały się niestety wraz z nami, skutkiem czego mimo żaru trzeba było w 4 ścianach siedzieć...
Oj było gadania na tematy wszelakie, było super i mogę śmiało powiedzieć, że to był najlepszy ze wszystkich Zjazdów :) Bardzo dziękuję Basi, Marioli, Agnieszce i Mietkowi za wspaniały czas, rozmowy i pomoc w odzyskaniu hafciarskiej pewności siebie :)
A potem była niedziela i już trzeba było wracać :( Niestety nie mogłam ani uczestniczyć ani nawet zobaczyć jarmarku na rynku, ponieważ po śniadaniu musiałam się zbierać do domu :/
Tym razem nie miałam rozgadanego sąsiedztwa, więc pokonując trasę Lublin-Kraków nawijałam sobie zaległe muliny na bobinki. Nawinęłam tylko 38 bobinek, bo mi się naklejki z numerkami skończyły. A że niektóre bobinki mieściły po 2 motki, inne po półtora, to uśredniając, że na jedną bobinkę (bobinka?) nawinęłam 10 metrów muliny (1 motek to 8m) to wychodzi, że przez moje ręce przewinęło się (i to dosłownie) 380 metrów muliny ;)
A jako podsumowanie:
- KOMARY. KOMARY. I jeszcze raz KOMARY. Przez ostatnie 2 lata nie zostałam tak pogryziona, jak przez te 2 dni Festiwalu.
- znacznie lepiej zorganizowane warsztaty niż w Ustroniu. Po pierwsze - szkoła dawała możliwość urządzenia ich w dużych salach ze światłem dziennym, po drugie dość małe grupy (ja miałam w ogóle luksus - po 4 osoby w grupie!), dzięki czemu można było naprawdę bardziej skorzystać. Trafili mi się wspaniali prowadzący, którzy nie dość, że sami wspaniałe rzeczy robią, to jeszcze potrafią tę wiedzę przekazać :)
- nie oczekiwałam specjalnych cudów po internacie, ale brak chociażby ogólnodostępnej lodówki czy czajnika dawał się we znaki. Podobnie jak nie działające gniazdka w pokojach (u nas żadne nie działało, więc w niedzielę rano wstałam o 6 i poszłam ładować komórkę na korytarzu. Ludzie trochę dziwnie się patrzyli, bo siedziałam na krześle na środku korytarza i wyszywałam, a komórka pod krzesłem leżała :P ), problemy z oknami, nie działające toalety czy prysznice. 2 dni dało się przeżyć, ale dłużej byłoby trochę trudniej.
- zjadliwe jedzenie :)
- te 20 minut na piechotę ze szkoły do internatu to jednak takie mocne 20 minut :P ale w miłym towarzystwie szybko to mija ;)
- imprez towarzyszących było trochę za dużo :P serio :P trzeba by się tak ze 3 razy sklonować, żeby wszystko ogarnąć na spokojnie ;) dlatego też np. zrezygnowałam z wyjścia do muzeum i wesela, bo inaczej nie spędziłabym czasu ze znajomymi.
Jeżeli będę mogła to za rok chętnie pojadę i bardzo bym chciała w tym roku do Ustronia - ale nie wiem, czy to mi się uda...
Wszystkich gorąco zachęcam do uczestnictwa w takich imprezach - można spotkać wspaniałych ludzi i wiele się nauczyć :)
A na zakończenie link do galerii Festiwalu na Facebooku.
Poczytałam, obejrzałam i zazdroszczę...strasznie mam daleko do Lublina i chyba nie wybrałabym się w samotna podróż :/ Ale fajnie ogląda się zdjęcia i czyta opis :)
OdpowiedzUsuńCzytając twoją relację pozazdrościłam pobytu... Nawet mimo niedogodności w internacie.;) A prace wyszły ci bardzo fajne.:))
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci takiego spotkania z innymi osobami zakochanymi w rzemiośle. Dla mnie Krasnystaw to za daleko. Ale gdyby takie spotkanie było w Trójmieście to bym pojechała :)
OdpowiedzUsuń