V zjazd czyli teoretycznie jubileuszowy.. Wcześniejsze organizowała Asia, która w tym roku zorganizowała super imprezę w Krasnymstawie, a Ustroń przekazała w całości do organizacji Coricamo (które jest głównym organizatorem i sponsorem od pierwszego zjazdu w Wiśle).
I tu dla was przestroga - jeżeli wy lub wasza firma organizujecie jakieś cykliczne imprezy, gdzie większość roboty robi osoba/zespół/firma X to nie rezygnujcie z ich usług przy organizacji jubileuszowych!!! Dajcie podwyżkę, błagajcie, ale nie róbcie tego błędu.
No dobra ja wiem, że 5 to nie 10, no ale 5 też się bardziej świętuje niż np. 7.
A teraz do rzeczy - kawa w dłoń albowiem długo będzie (coś ostatnio długie posty mi wychodzą ;))
PRZED ZJAZDEM:
Czeski film. Wiosną nikt nie wie, czy zjazd będzie, gdzie będzie i kiedy będzie. Naród się rzucił i zarezerwował Tulipana i Magnolię zanim data była znana. W efekcie, jak ustalono datę, to zabrakło miejsc w hotelach, w których odbywają się warsztaty. No cóż.
Co ciekawe, w tym roku Zjazd trwał dłużej, bo od czwartku do niedzieli. Teoretycznie, żeby mogły przyjechać zarówno osoby, które nie mogą w weekend, jak i ci, co nie mogą w tygodniu. W praktyce oczywiście wyszło, że niektóre warsztaty są tylko danego dnia. Więc jeśli jedziesz na weekend, to sobie nie zrobisz kilku fajnych rzeczy, które są tylko w czwartek.
Coricamo stworzyło specjalny serwis jakoby dedykowany na zjazdy. Nieczytelny, nieprzyjazny użytkownikom, w dodatku z problemami na serwerach - czyli np. mnie i kilka innych osób traktowało jak spamerów, więc nie mieliśmy dostępu do serwisu (na którym podobno "wszystko" się działo) przez kilka tygodni. Ot, takie tam fanaberie providerów... Zdarza się.
Ale to, że serwis źle przygotowany, że przy przejściach między zakładkami za każdym niemal razem wywala komunikaty, że jakoby aktywność na stronie nie zakończona (programistyczny błąd - trzeba było włazić w okno komentarzy i kasować spację, bo zamiast dać 0 znaków dali domyślny 1, a przy 1 już system traktuje jako komentarz, no, nie ważne, generalnie to błąd informatyka), że trzeba było sobie pierdyliard rzeczy zahaczyć, odhaczyć, że ludzie nie wiedzieli czy pisać na głównej stronie, czy tylko pod warsztatami, to już kurcze trudno darować.
Prócz tego oczywiście na Facebooku utworzono wydarzenie. W efekcie zrobił się komunikacyjny burdel, bo część rzeczy była tylko na stronie, część tylko na fejsie, generalnie trzeba było sprawdzać oba i sobie robić kompilację informacji.
Po raz pierwszy w tym roku prócz zapisów na warsztaty również się za nie płaciło od razu (wcześniej płaciło się instruktorowi na zajęciach). No i zaczęło się: nie wszyscy są obeznani z zakupami przez sieć, więc jaki rodzaj płatności, jaka wysyłka? odbiór osobisty? pisać coś w uwagach? ale o co chodzi?
No ale kto chciał to się jakoś zapisał ;)
Później wyszła kwestia rzeczy potrzebnych na warsztaty (typu nożyczki, igły, itd. czyli co ze sobą zabrać). Otóż tym razem trzeba było pisać do każdego prowadzącego warsztaty na stronie, z nadzieją, że nie jest to np. 80-letnia mistrzyni danej techniki, która o Internecie wie, że to coś w komputerze jej syna czy wnuka. Jak się domyślacie, na odpowiedzi trzeba było poczekać. Szczególnie, jeśli prowadzący umieścił je na tylko na fejsie.
Wreszcie, po wielu komentarzach użytkowników zamieszczanych gdzie tylko się dało, organizator stworzył listę potrzebnych rzeczy. Którą umieścił na swojej stronie. Na szczęście z serwisu zrobiono baner z linkiem ze strony głównej, no ale nie znajdziecie tego np. w zakładce "warsztaty" (co wydawałoby się logicznie, czyż nie?). Podobnie rzecz się miała z listą warsztatów i rozpiską sali.
Przed Zjazdem pojawiła się informacja, że należy zabrać ze sobą maila potwierdzającego zakup. I znowu ludki nieobeznane, a jaki mail, a gdzie, a po, a na co.
Ja się tylko zastanawiałam, jak przy takiej ilości ludzi będą wiedzieli, na które warsztaty się zapisałam, skoro w mailu mam "WARSZ-37-02 - Sobota 9-12 - 25.00 PLN - Ilość: 1" no ale ok, pewnie mają każdy warsztat opisany ;)
Praktycznie do końca nie byłam pewna, czy pojadę. Ale udało się, w czwartek się spakowałam obczaiłam wcześniej połączenia, kochani rodzice kupili wcześniej bilet Krk-Ustroń, więc wszystko grało.
Do Ustronia przyjechałam w piątek koło 16, a wyjeżdżałam w niedzielę o 9, więc tak naprawdę to jeden dzień tylko ;/ chlip.
PODRÓŻ, NOCLEGI, UROCZYSTE OTWARCIE:
To już mój 4 zjazd. Byłam na pierwszym w Wiśle, rok później nie pojechałam, bo urodziła się Młoda, ale byłam już na następnych. Zjazdy to jedyny moment, kiedy jeżdżę do Ustronia (chociaż ciągle sobie obiecuję, że pojadę tam z rodziną) i to naprawdę zdumiewające, jak dobrze człowiek pamięta trasę mimo jeżdżenia raz do roku.
Noclegi miałyśmy załatwione w pensjonacie "Źródełko", którego chwaliły mieszkające tam uczestniczki wcześniejszych zjazdów. I faktycznie, w porównaniu z postpeerelowskimi molochami, jakimi są Tulipan i Magnolia warunki bardzo dobre. Wygodnie, czysto, w łazience jest ciepła woda, w pokoju tv z cyfrówką (a nie 5 kanałów z czego działają dwa jak wiatru nie ma), jest ciepło, okna się otwierają, jest WiFi. Jedzenie bardzo smaczne, śniadania w formie szwedzkiego stołu, do wyboru 3 rodzaje herbat ekspresowych, kawa mielona, rozpuszczalna, a w niedzielę do śniadania jeszcze sernik i szarlotka. Nie ma problemu z wypożyczeniem elektrycznego czajnika do pokoju. Nie ma problemu z zamówieniem sobie do pokoju extra jedzenia późnym wieczorem (oczywiście, o ile konkretne danie jest dostępne, ale z rzeczami typu pierogi nie ma problemu).
Zauważyliście, w jaki sposób to opisałam? To dobrze, bo wszystkie te przygody, że czegoś nie było, nie działało spotkało mnie bądź znajome w Tulipanie i Magnolii.
I jeszcze taki drobiażdżek - "Źródełko" prowadzą rodzice Piotra Żyły :> Więc jest szafa z pucharami, narty, kombinezon, zdjęcia Piotra, całej kadry z autografami itd. A na pamiątkę dostałyśmy właśnie pocztówkę ze zdjęciem Piotra z jego autografem :D Prawdziwym autografem. Nie takim nadrukowanym :]
Sam pensjonat kawałeczek od hoteli, ale jak się zna drogę, to jest to całkiem przyjemny, ok. 20 min spacerek.
A jak się nie zna to.... drukuje sobie mapę z google mapsa i na wszelki wypadek dopytuje się taksówkarza o drogę. Chociaż oczywiście wskazówki w stylu "skręci pani w prawo, potem dojdzie do takiego u, skręci i jak będzie takie okrągłe, taki niby plac to to będzie hotel" mogą być nieco.. hmm.. zagadkowe. Do dziś zastanawiam się o jakie "u" mu chodziło.
Tak czy owak.
W piątek lało. Akurat jak przyjechałam do Ustronia, zrobiła się chwilowa dziura w deszczu, więc rozpakowałam się, wypiłam kawę i pokłusowałam do Tulipana, żeby dołączyć do znajomej. Udało mi się do niej dodzwonić, dowiedzieć, gdzie jest na warsztatach, więc umówiłyśmy się, że do niej dołączę za jakieś 10-15 minut (bo już w drodze byłam).
Widzę jakąś ścieżynkę w prawo, no ale wąska, nieoświetlona, no to chyba nie to. Idę dalej.
10 minut później...
Posesje, dróżki, krasnale ogrodowe, ładne liście, przemoczone buty.. O droga w prawo. Hmm.. i mnóstwo skrzynek pocztowych.. pewnie jakaś krótka dojazdowa do kilku posesji. Idę dalej.
10 minut później...
Posesje, ładne domki, ogrody, o ładny samochód, sarenki pasące się na polu.... O, tam widzę linię domów, na pewno są przy tej głównej drodze, do której idę.
5 minut później...
Skończył się asfalt. Sarny patrzą się na mnie jak na idiotkę. Droga dalej to rozjechane koleiny, znaczy dojazd do czyjegoś domu. Albo lezę po mokrej trawie (może lepiej ściągnę buty, i tak już mam mokre stopy), albo wracam do tej drogi ze skrzynkami.
Sarny się na mnie gapią przeżuwając mokra trawę jak rasowe krowy.
Zawracam,
SZUUUUUUUUUUUUUUUU!!!!!!!!!!!!!
Lokalne oberwanie chmury. Zanim wyciągnęłam parasol, przestało padać. Moje stopy rozpoczęły naukę pływania w stylu delfin.
15 minut później...
No dobra, idziemy tą drogą i gdzie dojdziemy? JEST!!! Główna!!! No to teraz chyba znowu na prawo, Tulipan powinien być za zakrętem.
Warsztaty prowadziła pani Małgorzata Stec-Adamus, która robi również patchworki i prowadzi warsztaty szycia. Wiem, że planuje uruchomić warsztaty szycia patchworków w Oświęcimiu, więc jeśli ktoś z okolic jest chętny, to na priv mogę podesłać namiary do niej, bo jest świetnym nauczycielem i naprawdę potrafi przekazać wiedzę :)
5 minut później...
Jestem za zakrętem, a gdzie Tulipan?! No nic, jestem na dobrej ulicy idę póki nie dojdę.
10 minut później...
Hahah, udało się, jestem na drodze wjazdowej do Tulipana... #$%&$#@!!!
Dobrze, że Stasia była na warsztatach, przynajmniej się nie nudziła czekając na mnie :D
Wygrzebałam z torebki maile poświadczające zakup warsztatów i potruchtałam do recepcji. Oni nic nie wiedzą. No dobra. Impreza się trochę duża zrobiła. Idę więc na stoisko Coricamo. Obok stolik z wyłożonymi chyba dla instruktorów listami uczestników, w kącie smutna pani organizator rozmawia przed komórkę. Zamachałam więc łapką, coby sobie moją obecność zakonotowała i czekam. I schnę.
Smutna pani skończyła rozmawiać, popatrzyła się na mnie i... nic. Hm. Może to nie ta? Na wszelki wypadek podchodzę więc do stoiska i mówię, że ja na zjazd, że chcę się dopytać itd. O, to jednak smutna pani ma się mną zająć. No to wracam, mówię, pytam się i teraz...
Czy myślicie, że jako uczestnik, dostałam tak jak w zeszłym roku jakiś darmowy zestaw/wzór do haftu? To źle myślicie.
Czy wydaje się wam, że przy czymś takim powinnam dostać identyfikator, jakąś karteczkę w rodzaju "Witamy na V Zjeździe Zakręconych! Warsztaty trwają od do, są tu i tu, dokładna lista w sieci/na drzwiach wejściowych/na 2 stronie kartki"? Macie rację, WYDAJE WAM SIĘ.
Sądzicie, że przy tego typu okazjach powinny być jakieś gadżety w rodzaju przypinek (tak jak rok temu)? Taak, też tak sądziłam.
Dowiedziałam się, że generalnie nic organizator ode mnie nie chce, ja nie powinnam chcieć od niego, a karteczkę poświadczająca zakup mam pokazać instruktorowi. Skąd pani, która ma listę imienną będzie wiedzieć, że jej warsztaty mają kod "WARSZ-37-02" - nie wiem, widocznie wiedzieć będzie.
Powlokłam się więc do Stasi na warsztaty - akurat była na warsztatach z "Osikowej Doliny" więc załapałam się extra na sypanie brokatu :D
Później poszłyśmy obejrzeć stoiska i czekałyśmy na rozpoczęcie "uroczystego otwarcia". Jako że w sumie nie licząc bobinek nie potrzebowałam niczego, to na mnie stoiska zrobiły średnie wrażenie.
Było jak zwykle Coricamo, ale jakoś.. mało rzeczy na stoisku mieli, szczególnie mało zestawów do haftu (może ludzie wykupili?), było Hobby Studio z plikami katalogów, dużym wyborem rzeczy do scrapu, była Ariadna pokazująca głównie rzeczy wykonane przy użyciu ich nici i sprzedająca kordonki. W Magnolii była Haft Pasja, gdzie wreszcie udało mi się dorwać bobinki i obejrzałam sobie dokładnie chusteczniki z kanwy plastikowej, zestawy do latch hook i mozaiki. Plus było stoiska chyba z Robin's patchwork (w każdym razie jakieś patchworki ;)), jakaś firma z decoupagem i DMC, które od dłuższego czasu żyje niemal wyłącznie tym swoim zpagetti. Z krzyżyków to te extra drogie wypasione muliny DMC typu color variations i kilka książek po zbójeckich cenach. No i jeszcze jakieś stoisko z filcem, wystawko-stoisko zabawek szydełkowych i to już tyle.
**edit - zapomniałam o jeszcze jednym - kolejny rok swoje przepiękne i kosztowne torebki pokazywały Ukrainki - m.in. Halyna Matviyiv. Piękne wykorzystanie haftu krzyżykowego w torebkach.
Wystawa prac była w jadalni w Tulipanie, kilka prac też przy stoiskach w holu, plus cuda z koralików w gablotce. W połowie pustej.
Wystawa w jadalni częściowo na naszych oczach się organizowała. Szczerze mówiąc, podziwiam osoby, które zdecydowały się zaprezentować prace, przy podejściu organizatora "bierzcie co chcecie, będzie miejsce to się wystawicie, a my nie bierzemy za to odpowiedzialności".
Czekając na "słowo prezesa" nastąpiły miłe spotkania ze znajomymi, nawiązywało się nowe znajomości itd. Bardzo dużo osób rozpoznałam z poprzednich zjazdów (mimo, że ich nie znam). Co ciekawe, np. nie wiem, jak kobitka się nazywa, ani skąd jest, ale wiem, że w zeszłym roku remontowała kuchnię, lubi koraliki, a nie przepada za frywolitką :D Ot, takie śmieszne rzeczy nieraz utkwią w pamięci...
Po jakimś czasie na mniej więcej środek połówki sali ;) wyszła smutna pani, która wypowiedziała kilka zdań. Z całości przemówienia najbardziej utkwiły mi w pamięci posykiwania i krzyki publiczności "głośniej!! nic nie słychać!!", jako że pani była bez mikrofonu i natura nie obdarzyła jej donośnym głosem.
Później miały być tańce ludowe wykonaniu zespołu młodzieży, ale ja padłam zwyczajnie więc namówiłam Stasię na wcześniejsze urwanie się i odpalenie pidżama party ;)
Stasia przyjechała do Ustronia dzień wcześniej, więc drogę znała. Po uśmianiu się z moich przygód, wyprowadziła nas w zupełnie inną stronę - okazuje się, że szybciej dojdzie się do Tulipana przez Magnolię (czyli jakby idąc od góry do niego, a nie obchodząc górę jak ja to zrobiłam).
W dobrym towarzystwie czas szybko mija, doświadczenie swoją szosą, a i tak źle skręciłyśmy w jednym miejscu :D ("ale jak to tu jest szpital?!") Ale przynajmniej w dwie osoby to się pośmiać można było ;)
Późnym wieczorem dołączyła do nas Grażynka, której na całe szczęście udało się przyjechać :) Z przygodami również ;) M.in. jak już człowiek bierze taksówkę, to liczy na to, że kierowca wie gdzie jechać :D Urządziłyśmy sobie miły babski wieczorek, ja zrobiłam kilka krzyżyków na dmcowskim ptaszku (raz na pół roku by wypadało) i poszłyśmy spać z nadzieją, że w sobotę zgodnie z prognozą nie będzie padać.
Podsumowując - Ustroń nas nieco złośliwie i przekornie powitał w tym roku ;))
SOBOTA - WARSZTATY, SPOTKANIA:
Zapisałam się tylko na 2 warsztaty w sobotę, przewidując, że w najgorszym wypadku chociaż na sobotę przyjadę.
O 9 miałam kurs ręcznej aplikacji. Na dzień dobry dowiedzieliśmy się, że zmieniła się osoba prowadząca. No bywa. Potem padło pytanie, co miałyśmy zabrać na warsztaty, bo w zależności od strony/osoby wersje były różne. Eee.. tylko nożyczki? Na szczęście prowadząca założyła, że możemy nie mieć nic, więc wszystko było przygotowane. Włącznie z jej prywatnym zapasem igieł do aplikacji.
Okazuje się, że są specjalne igły do takich rzeczy Oo przy których normalne igły wydają się wielkie i toporne. Mają tylko 2 wady - są dość delikatne i mają superminiaturowe oczko. Takie, co to się wydaje mniejsze od nitki. Więc nawlekanie jest STRASZNE, bo w to ucho to nawet żaden nawlekacz nie wejdzie.
Szyłyśmy jabłuszko z bawełnianych kawałków do patchworków. Jako metodę pokazano nam jak to robić z użyciem "freezer paper" - to taki specjalny papier z klejem z jednej strony. Przyprasowywuje się go do danego kawałka aplikacji, a jak już aplikację ma się prawie całą przyszytą, delikatnie odkleja (wystarczy wsadzić np. nożyczki czy coś płaskiego z tępym końcem między papier a tkaninę i super odchodzi) i wyciąga, a aplikację doszywa do końca.
Jako że nie dość, że złamałam jedną igłę, to jeszcze musiałam pruć spory kawałek, nie skończyłam jabłuszka na warsztatach, ale udało mi się je skończyć w Ustroniu. Oto efekt, z którego jestem baardzo dumna, bo pierwszy raz w życiu przyszywałam aplikację :) Planuję ją wykorzystać do przyozdobienia jakiegoś pudełka bądź okładki notesu.
Przy okazji nauczyłam się super prostego sposobu robienia supełka :)
Smutna pani skończyła rozmawiać, popatrzyła się na mnie i... nic. Hm. Może to nie ta? Na wszelki wypadek podchodzę więc do stoiska i mówię, że ja na zjazd, że chcę się dopytać itd. O, to jednak smutna pani ma się mną zająć. No to wracam, mówię, pytam się i teraz...
Czy myślicie, że jako uczestnik, dostałam tak jak w zeszłym roku jakiś darmowy zestaw/wzór do haftu? To źle myślicie.
Czy wydaje się wam, że przy czymś takim powinnam dostać identyfikator, jakąś karteczkę w rodzaju "Witamy na V Zjeździe Zakręconych! Warsztaty trwają od do, są tu i tu, dokładna lista w sieci/na drzwiach wejściowych/na 2 stronie kartki"? Macie rację, WYDAJE WAM SIĘ.
Sądzicie, że przy tego typu okazjach powinny być jakieś gadżety w rodzaju przypinek (tak jak rok temu)? Taak, też tak sądziłam.
Dowiedziałam się, że generalnie nic organizator ode mnie nie chce, ja nie powinnam chcieć od niego, a karteczkę poświadczająca zakup mam pokazać instruktorowi. Skąd pani, która ma listę imienną będzie wiedzieć, że jej warsztaty mają kod "WARSZ-37-02" - nie wiem, widocznie wiedzieć będzie.
Powlokłam się więc do Stasi na warsztaty - akurat była na warsztatach z "Osikowej Doliny" więc załapałam się extra na sypanie brokatu :D
Później poszłyśmy obejrzeć stoiska i czekałyśmy na rozpoczęcie "uroczystego otwarcia". Jako że w sumie nie licząc bobinek nie potrzebowałam niczego, to na mnie stoiska zrobiły średnie wrażenie.
Było jak zwykle Coricamo, ale jakoś.. mało rzeczy na stoisku mieli, szczególnie mało zestawów do haftu (może ludzie wykupili?), było Hobby Studio z plikami katalogów, dużym wyborem rzeczy do scrapu, była Ariadna pokazująca głównie rzeczy wykonane przy użyciu ich nici i sprzedająca kordonki. W Magnolii była Haft Pasja, gdzie wreszcie udało mi się dorwać bobinki i obejrzałam sobie dokładnie chusteczniki z kanwy plastikowej, zestawy do latch hook i mozaiki. Plus było stoiska chyba z Robin's patchwork (w każdym razie jakieś patchworki ;)), jakaś firma z decoupagem i DMC, które od dłuższego czasu żyje niemal wyłącznie tym swoim zpagetti. Z krzyżyków to te extra drogie wypasione muliny DMC typu color variations i kilka książek po zbójeckich cenach. No i jeszcze jakieś stoisko z filcem, wystawko-stoisko zabawek szydełkowych i to już tyle.
**edit - zapomniałam o jeszcze jednym - kolejny rok swoje przepiękne i kosztowne torebki pokazywały Ukrainki - m.in. Halyna Matviyiv. Piękne wykorzystanie haftu krzyżykowego w torebkach.
Wystawa prac była w jadalni w Tulipanie, kilka prac też przy stoiskach w holu, plus cuda z koralików w gablotce. W połowie pustej.
Wystawa w jadalni częściowo na naszych oczach się organizowała. Szczerze mówiąc, podziwiam osoby, które zdecydowały się zaprezentować prace, przy podejściu organizatora "bierzcie co chcecie, będzie miejsce to się wystawicie, a my nie bierzemy za to odpowiedzialności".
Czekając na "słowo prezesa" nastąpiły miłe spotkania ze znajomymi, nawiązywało się nowe znajomości itd. Bardzo dużo osób rozpoznałam z poprzednich zjazdów (mimo, że ich nie znam). Co ciekawe, np. nie wiem, jak kobitka się nazywa, ani skąd jest, ale wiem, że w zeszłym roku remontowała kuchnię, lubi koraliki, a nie przepada za frywolitką :D Ot, takie śmieszne rzeczy nieraz utkwią w pamięci...
Po jakimś czasie na mniej więcej środek połówki sali ;) wyszła smutna pani, która wypowiedziała kilka zdań. Z całości przemówienia najbardziej utkwiły mi w pamięci posykiwania i krzyki publiczności "głośniej!! nic nie słychać!!", jako że pani była bez mikrofonu i natura nie obdarzyła jej donośnym głosem.
Później miały być tańce ludowe wykonaniu zespołu młodzieży, ale ja padłam zwyczajnie więc namówiłam Stasię na wcześniejsze urwanie się i odpalenie pidżama party ;)
Stasia przyjechała do Ustronia dzień wcześniej, więc drogę znała. Po uśmianiu się z moich przygód, wyprowadziła nas w zupełnie inną stronę - okazuje się, że szybciej dojdzie się do Tulipana przez Magnolię (czyli jakby idąc od góry do niego, a nie obchodząc górę jak ja to zrobiłam).
W dobrym towarzystwie czas szybko mija, doświadczenie swoją szosą, a i tak źle skręciłyśmy w jednym miejscu :D ("ale jak to tu jest szpital?!") Ale przynajmniej w dwie osoby to się pośmiać można było ;)
Późnym wieczorem dołączyła do nas Grażynka, której na całe szczęście udało się przyjechać :) Z przygodami również ;) M.in. jak już człowiek bierze taksówkę, to liczy na to, że kierowca wie gdzie jechać :D Urządziłyśmy sobie miły babski wieczorek, ja zrobiłam kilka krzyżyków na dmcowskim ptaszku (raz na pół roku by wypadało) i poszłyśmy spać z nadzieją, że w sobotę zgodnie z prognozą nie będzie padać.
Podsumowując - Ustroń nas nieco złośliwie i przekornie powitał w tym roku ;))
SOBOTA - WARSZTATY, SPOTKANIA:
Zapisałam się tylko na 2 warsztaty w sobotę, przewidując, że w najgorszym wypadku chociaż na sobotę przyjadę.
O 9 miałam kurs ręcznej aplikacji. Na dzień dobry dowiedzieliśmy się, że zmieniła się osoba prowadząca. No bywa. Potem padło pytanie, co miałyśmy zabrać na warsztaty, bo w zależności od strony/osoby wersje były różne. Eee.. tylko nożyczki? Na szczęście prowadząca założyła, że możemy nie mieć nic, więc wszystko było przygotowane. Włącznie z jej prywatnym zapasem igieł do aplikacji.
Okazuje się, że są specjalne igły do takich rzeczy Oo przy których normalne igły wydają się wielkie i toporne. Mają tylko 2 wady - są dość delikatne i mają superminiaturowe oczko. Takie, co to się wydaje mniejsze od nitki. Więc nawlekanie jest STRASZNE, bo w to ucho to nawet żaden nawlekacz nie wejdzie.
Szyłyśmy jabłuszko z bawełnianych kawałków do patchworków. Jako metodę pokazano nam jak to robić z użyciem "freezer paper" - to taki specjalny papier z klejem z jednej strony. Przyprasowywuje się go do danego kawałka aplikacji, a jak już aplikację ma się prawie całą przyszytą, delikatnie odkleja (wystarczy wsadzić np. nożyczki czy coś płaskiego z tępym końcem między papier a tkaninę i super odchodzi) i wyciąga, a aplikację doszywa do końca.
Jako że nie dość, że złamałam jedną igłę, to jeszcze musiałam pruć spory kawałek, nie skończyłam jabłuszka na warsztatach, ale udało mi się je skończyć w Ustroniu. Oto efekt, z którego jestem baardzo dumna, bo pierwszy raz w życiu przyszywałam aplikację :) Planuję ją wykorzystać do przyozdobienia jakiegoś pudełka bądź okładki notesu.
Przy okazji nauczyłam się super prostego sposobu robienia supełka :)
A po warsztatach spotkanie i pamiątkowa fotka osób biorących udział w zabawie "Niteczki w karteczki" :) Ja to ta w niebieskim sweterku z apaszką ;P
Potem obejrzeliśmy występ zespołu ludowego (tego, który występował dzień wcześniej) - zaprezentowali piękne stroje i tańce z kilku okolicznych rejonów. Młodzież bardzo się starała, aczkolwiek było widać, że niektóre tańce świeżo wyuczone i czasem się krok pomylił. Ale bardzo pozytywnie, naprawdę, miło się patrzy na takie rzeczy :)
Potem znajoma porwała nas na obiad, a po powrocie cierpłam na focie grupowej - nie ma to jak kucanie przez x czasu plus beztrosko pakująca mi się na nogi kobieta - no bo po co ona ma kucać, jak sobie może na mojej nodze siąść. Ot, ludzka bezczelność ;) (fota mała bo pożyczona od jednego z uczestników)
A potem grzecznie potupałam do Magnolii na warsztaty z latch hook.
Z latch hookiem spotkałam się w Krasnymstawie, gdzie moja znajoma z pokoju uczestniczyła w warsztatach. Oni akurat mieli nieduży obrazek z bratkami. Technika wydała mi się kusząco łatwa i odprężająca, więc doszłam do wniosku, że na następnym zjeździe trzeba będzie się skusić. A mały obrazek zamiast na ścianę trafi do Młodej, przyda się na dywan dla lalek ;)
A tu niespodzianka: bratków nie będzie. Każdy uczestnik dostał spore pudło.
A w środku.... zestaw do zrobienia poduszki!!! Wow. Takie pudełko zawiera pociętą już mulinę, szydełko, schemat graficzny i wzornik nici. Przepraszam za brak fotki, ale jak ktoś sobie w linki latch hookowe z tego postu poklikał to już wie jak to wygląda. Nauczyłam się więc jak przewlekać wełnę specjalnym szydełkiem i przystąpiłam do pracy. Przy okazji dowiedziałam się ciekawostek, jak to instruktorki prawie że się biły o stoliki i krzesła (bo dostały na rozpiskach, że siedzą przy tym samym numerze stolika..), jak to prowadząca dostała imienną listę osób, z których ani jedna nie stawiła się na warsztaty, za to przychodzili inni ludzie i twierdzili, że właśnie na latch hook byli zapisani... a nie sposób było zweryfikować, czy aby na pewno byli na to zapisani...
Nie zdążyłam za dużo zrobić, jednak poduszka trochę duża :P dlatego też pokażę wam efekty warsztatów i jednego dnia tkania po powrocie:
No i wpadłam. Jest to tak dla mnie relaksujące, że muszę się zmuszać do krzyżyków, bo najchętniej bym te dywany tkała :D Co jest o tyle interesujące, że nie przepadam za dywanami typu shaggy. Zakupiłam sobie jeszcze do domu dywanik z biedronkami, oficjalnie dla Młodej, nieoficjalnie zastanawiam się, czy jej go oddać ;P
Po warsztatach zmęczone popełzłyśmy do pensjonatu (tym razem udało się nie zabłądzić ;)), gdzie oddałyśmy się urokom oglądania zakupów, kończenia prac rozpoczętych na warsztatach itd. Ja zaczęłam nowego HEADa (ale o tym w następnym poście), obejrzałyśmy sobie Jamesa Bonda ;) Spakowałyśmy się, i.... już była niedziela i czas wracać :/
Po powrocie zastałam miłą niespodziankę. Jakiś czas temu odwiedziłam blog http://janeczkowo.blogspot.com/ gdzie urzekły mnie frywolitkowe śniezynki, co dałam wyraz w komentarzu. To była moja pierwsza wizyta na tym blogu, ot, zwyczajnie łaziłam po linkach, które są na waszych blogach ;) i tak od strony do strony, trafiam nieraz w ciekawe miejsce. Okazało się, że mój komentarz złapał licznik i otrzymałam nagrodę :) Takie oto śliczności na mnie czekały (czekoladę nagryzłam zanim dostałam aparat do ręki ;P ):
A we wtorek przyfrunął do nas taki oto ekspresik:
Była to nagroda ze zdrapki (pewnie kojarzycie, niedawna akcja Biedronki) - muszę przyznać, że chociaż dość głośny to całkiem przyzwoicie się sprawuje i po ustawieniu pod nasze gusta parzy kawę, którą da się wypić ;) W sumie zakupu ekspresu na kapsułki nie planowaliśmy, ale jako nagroda to czemu nie. Kapsułki z Biedronki nie są zbyt drogie, a poza tym pijamy przede wszystkim kawę rozpuszczalną, więc raczej nie zbankrutujemy od używania ekspresu Italico. Na zdjęciu bardzo czerwony wyszedł, tak naprawdę ma bardziej bordowy kolor.
A wracając do Zjazdu.. Przestraszyłam was? Powiało grozą i macie wrażenie, że szkoda czasu i pieniędzy na takie coś? Cóż.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku organizacja będzie lepsza. Zresztą Coricamo ma jakieś dziwne fazy, że co 2 zjazd jest lepszy niż wcześniejszy ;)
Tak, organizacyjnie popełniono mnóstwo błędów, które mogą być wybaczone przy organizacji pierwszej czy drugiej imprezy, a nie piątej.
Ale z drugiej strony, impreza robi się coraz popularniejsza i coraz większa, po za tym, po raz pierwszy organizatorzy zostali sami z tym wszystkim bez Asi, która ogarniała wszystko i gasiła pożary wodą, a nie benzyną.
Na Zjazdy jeżdżę po to, aby spróbować różnych ciekawych rzeczy, nieraz kompletnie egzotycznych, których inaczej musiałabym się nauczyć z youtuba czy tutoriali. A jednak to zupełnie co innego, niż nauka pod okiem profesjonalisty, który w dodatku udzieli wskazówek również po godzinach oficjalnych zajęć.
I dla ludzi. Którzy kochają rękodzieło jak ja. Którzy rozumieją moje problemy w rodzaju czy HEADA robić na płótnie czy na 25". Którzy pokażą mi jakieś nowe ciekawe sztuczki. Pokażą swoje prace. Zarażą swoją pasją do innych technik.
I dlatego warto przebrnąć przez nawet niezoganizowaną organizację, dopilnować tylko terminów zapisów, załatwić sobie na własną rękę noclegi i pojechać. Bo takiego klimatu nie ma na żadnej innej imprezie.
O kurka, mnie nieco tym wszystkim przerazilas. Bo ja tlumow nie lubie i po Ustroniu to bym sobie pochodzila, a nie na warsztaty:P Ale ja tam juz bylam, w '91 w lecie, mieszkalismy w jednej z piramid, w Sokole chyba. Podobalo mi sie:)
OdpowiedzUsuńTe latch hook to tu widzialam, ale jakos mnie na tyle nie zainteresowaly, zeby zdradzic xxx:P
Ekspres super! Tez sobie marze, ze moze kiedys sobie kupie, ale... od taty co pracuje u roznych klientow wiem, ze czyszczenie tego to masakra:( A jak nie to czlowiek to wszystko pije:( No, ale i tak nieco zazdroszcze.
Dziekuje za relacje i milo Cie wreszcie zobaczyc na zdjeciu:)
Powalająca relacja :), całe szczęście mam tak daleko, że i tak się nie wybierałam na ten zjazd, a po twoim opisie to już o niej myśleć nie będę.
OdpowiedzUsuńWiesz, teraz to jest już naprawdę wielka impreza. Nie przepadam za takimi, ale zjazdy w Ustroniu to nieraz jedyna możliwość spotkania kilku osób na żywo, więc jadę dla tych kilku przyjaciół plus dla podpatrzenia różnych nowych technik. Inna rzecz, że i tak jak by ktoś się chciał na spokojnie czegoś nauczyć to i tak lepiej zapisać się na jakieś warsztaty w okolicy czy z netu. 3 godziny to za mało, by nauczyć czegoś więcej niż podstawy, ale z drugiej strony wystarczająco, by się przekonać, czy technika będzie pasować i będzie się z niej korzystać.
UsuńJeżeli ktoś nigdy nie był na takiej imprezie, to faktycznie tłum i jego brzęczenie mogą nieco oszołomić, a np. na pierwszym zjeździe, jeszcze w Wiśle to nas było razem z organizatorami z 50-60 osób :)
Teraz to już trzeba to traktować w stylu konwentów czy festiwalu dla rękodzielników, zwyczajnie dużo wszystkiego ;)
No wiem, że człowiek psioczy a go jednak ciągnie do takich imprez. Myślimy sobie: spotkamy znajomych, innych fajnych ludzi, zobaczymy prace innych i może organizatorzy staną na wysokości zadania. Dwa razy byłam na wystawie haftów w Łodzi i mówiłam nigdy więcej, ale powoli się łamię, może jednak się wybiorę w 2016 r. na DMC :)))))
UsuńPowiem tak,byłam na trzech zjazdach,ale ten ostatni wydał mi się porażką:)myślałam,że to tylko moje odczucie,bo gdzie wejdę tam same peany na cześć,a ja tak jak Ty jestem zniesmaczona,a czym?-wystawą prac-przepraszam,ale ja uważam ,że praca na wystawę powinna być zadbana,oprawiona i wystawiona,a to co zobaczyłam mnie poraziło.Prace obrzucone nitką,przypięte byle jak do parawanu,masakra.Parę obrazów i prac rzeczywiście było NA WYSTAWĘ:)zadbane,oprawione i ładnie wystawione:)nie będę pisała imiennie które,żeby nie robić dziewczynom przykrości,ale zastanówcie się co podajecie na wystawę:))wiem,że była jakaś afera,bo niektóre osoby podały przy pracy jej cenę i kazano im je zdjąć:)))haft nawet najpiękniejszy nieładnie wyeksponowany nie ma efektu:))
OdpowiedzUsuńi jeszcze stoiska,myślałam,że kupię sobie nici ariadny,ale pani odesłała mnie do ich sklepu internetowego:)coricamo również miało skromne stoisko:)))jedynie pasmasz stanął na wysokości zadania i ich materiały były w ogromnej ilości oraz atrakcyjnej cenie:)
dobrze,że nie nastawiałam się na jakiś dłuższy pobyt bo bym się zawiodła,a tak moją pociechą było spotkanie koleżanek i tyle:))
dodam jeszcze że w zeszłym roku korzystałam z kursiku za który bulnęłam 30 zł gdzie pozostałe koleżanki płaciły 10 zł i nie wyniosłam z niego wiedzy jaką myślałam,że zdobędę:))nawet na moje pytanie jak się to czy tamto robi pani odpowiadała-najpierw niech pani opanuje to co uczę a potem pogadamy o reszcie:))))))
pozdrawiam cieplutko:)))
Powiem Ci, że mnie wkurza panująca hipokryzja - po kątach wszyscy psioczą, ale na blogach, fejsikach same ochy i achy. Wystawę skomentowałam krótko, po tym co mnie spotkało 2 lata temu nigdy więcej nic nie pokażę w Ustroniu - wtedy miały być tylko 3 prace, oprawione, i zgłoszone z xtygodniowym wyprzedzeniem. I co z tego, że się umawiałam w lipcu, skoro przyjechałam (fakt, że późnym wieczorem), miejsca na swoje prace nie znalazłam i musiałam je rozłożyć gdzieś prawie na ziemi koło grzejnika. A wisiało po więcej niż 3 prace od jednej osoby, bez oprawy, byłe jak, nie mówiąc o tym, że z dnia na dzień ludzie sobie te prace zdejmowali, przewieszali, wieszali nowe... cud, że nikomu nie ukradli.
UsuńKwestia tych cen - pewnie nie miałaś noclegów w Tulipanie, bo to były takie zasady, że jak ktoś ma nocleg w Tulipanie czy Magnolii to płaci mniej niż osoba jakby z zewnątrz. Już w zeszłym roku przy takim zainteresowaniu było to niezbyt sprawiedliwe, no ale cóż. Za to w tym roku wszyscy płacili tyle samo ;)
A co do instruktorów - na dobrą sprawę nie wiadomo na kogo się trafi. To, że ktoś jest mistrzem w danej technice, nie znaczy, że potrafi wiedzę przekazać (ale znamy to ze szkół i uczelni). Po 4 zjazdach znam już kilka nazwisk, co do których wiem, że warto iść bo się człowiek czegoś nauczy, i takie, które należy omijać szerokim łukiem ;)
widzisz:)a ja tej wiedzy nie mam:))))poza tym trochę już żyję na tym świecie i wiele rzeczy potrafię zrobić,ale za bata frywolitki:(po prostu jestem za tępa do niej)i miałam nadzieję,że właśnie na kursie pojmę o co w niej chodzi,ale niestety dowiedziałam się tyle co z you tube:)albo i mniej:)co do wystaw to jest jakiś ogólnokrajowy problem,bo Chaga tez kiedyś opisywała wystawę bodajże w Łodzi:)może nie każdy rozumie co to znaczy WYSTAWA i co się ma na niej dziać,że przede wszystkim powinna mieć swoją estetykę:))właściwie to jestem tym zdumiona,że to właśnie dotyczy artystek które,kto jak kto ,ale one powinny mieć poczucie estetyki:))))
Usuńpozdrawiam cieplutko:)))