No, to teraz ja - jak już wszyscy wszystko opisali i obfocili ;P
W tym roku Zjazd trwał od czwartku 22 października do niedzieli 25.10. włącznie i odbywał się w Ustroniu, w sanatoriach "Tulipan" i "Magnolia".
Przyjechałam w piątek i to nawet dość wcześnie - koło 13 już byłam na miejscu. Jest bardzo fajne połączenie Kraków - Wisła, kurs pośpieszny, który w dodatku jedzie autostradą A4 - naprawdę szybko można dojechać.
Podobnie jak rok temu mieszkałyśmy w "Źródełku", które w dalszym ciągu polecam - ceny przyzwoite, a jedzenie przepyszne (i dużo ;)). No i można wpaść na Piotrka Żyłę, bo zdarza mu się odwiedzać rodziców ;P Jedyny minus to odległość do miejsc, gdzie są warsztaty - na spokojnie trzeba liczyć ok. pół godziny dojścia do "Tulipana", tak, żeby płuc nie wypluć ;)
Zarówno w "Tulipanie" jak i w "Magnolii" były stoiska handlowe (Coricamo, Ariadna, hobby Studio, Haft Pasja, coś o decoupage'u czego nazwy nie pamiętam, Osikowa Dolina, coś z tkaninami..) oraz galeria prac rękodzielniczych uczestników Zjazdu - niestety słyszałam o kradzieżach drobniejszych prac, głównie frywolitek czy biżuterii :(
To oczywiście nie są zdjęcia całej wystawy, akurat te najbardziej rzuciły mi się w oczy ;) a kilka niestety wyszło nieostrych. m.in. zbliżenia na koralikowe i wstążeczkowe cuda Marioli Luty :(
To oczywiście nie są zdjęcia całej wystawy, akurat te najbardziej rzuciły mi się w oczy ;) a kilka niestety wyszło nieostrych. m.in. zbliżenia na koralikowe i wstążeczkowe cuda Marioli Luty :(
Kradzieże odchodziły również w salach z warsztatami :( ponoć jednej z uczestniczek ktoś ukradł zamówione zestawy do haftu za dość sporą sumkę :( Niestety faktem jest, że warsztaty nie są zamknięte - tam ciągłe ktoś przychodzi, ogląda, robi zdjęcia, zostaje na chwilę, wychodzi wcześniej, rzeczy często odkłada się na parapet, bo gdzie indziej nie ma miejsca, no i nie sposób nad tym zapanować.... ale jednak szkoda, bo to nie najlepiej świadczy o ludziach...
Podobno każdy uczestnik miał dostać "wyprawkę" - to był tylko identyfikator. Trochę szkoda, bo można było rozreklamować imprezę oraz organizatora - koszt chociażby smyczy i długopisów firmowych nie jest aż tak duży (wiem z doświadczenia), a miło by było mieć jakąś pamiątkę. Nie było też przypinek, że to VI Zjazd Zakręconych (jak bodajże rok czy 2 lata temu), ani nawet katalogów firm hafciarskich... Ja wiem, że dużo ludzi, że koszty itd., no ale... WG mnie to brak przygotowania do promocji takiej imprezy.
W ramach warsztatów w piątek po południu zapisałam się na "krajki na bardku" :) przychodzę do sali.... a tu pustka.... ani uczestników, ani prowadzącego, ba! nawet kartki na stole.... obeszłam wszystkie sale, kłusuję do "Tulipana", bo w "Magnolii" nikt nic nie wie, czas mi ucieka... Na szczęście okazało się, że prowadząca też wpadła na podobny pomysł :D i się znalazłyśmy :) Przy czym okazało się, że prowadzącej podali zupełnie inny termin warsztatów i w ostatniej chwili dowiedziała się o mnie Oo
W każdym razie z opóźnieniem, ale znalazłyśmy miejsce i zaczęłam naukę tkania krajek :>
Dla niezorientowanych - krajka to taka wąska taśma, tkana właśnie na bardku (czyli specjalnym krosienku) lub przy pomocy tabliczek. Służyła do wzmacniania brzegów ubrań, w rodzaju mankietów, kołnierzy, gdzie pełniła dodatkową funkcję dekoracyjną, mogła również zastąpić pasek.
Przy pomocy tabliczek można zrobić wzory geometryczne, zaś na bardku tylko "kreseczki" (zaraz zobaczycie), dlatego najlepiej tkać na wełną w kontrastowych kolorach.
Tak wygląda bardko:
Na ten patyczek z dziurką (odpowiednik czółenka) nawija się wełnę (uczyliśmy się na akrylu) i tka. Jest to dość proste, tylko męczące dla kręgosłupa - używa się długich nici, które przywiązuje się np. do krzesła/stołu w pewnej odległości od siebie, a drugi koniec do swojego paska lub krzesła na którym się siedzi. Generalnie bardko przesuwamy raz w górę, raz w dół (tak, żeby nici które są w dziurkach krosna raz były wyżej, a raz niżej niż te pomiędzy deseczkami), za każdym razem śmigając czółenkiem pomiędzy nićmi. Tutaj filmik, który lepiej pokaże, niż ja opisuję ;)
A to moja zdobycz z 2 godzin tkania - więcej nie dałam rady, kręgosłup mi padł od schylania się... Jak widzicie prawa strona wygląda dokładnie tak samo jak lewa, a kwestia wzorów zależy od tego jak się ustawi nici na krośnie. Trzeba też pamiętać, żeby odpowiednio naciągać, trzymać itd.. Dlatego moje mają takie nierówne brzegi :P
W ramach warsztatów w piątek po południu zapisałam się na "krajki na bardku" :) przychodzę do sali.... a tu pustka.... ani uczestników, ani prowadzącego, ba! nawet kartki na stole.... obeszłam wszystkie sale, kłusuję do "Tulipana", bo w "Magnolii" nikt nic nie wie, czas mi ucieka... Na szczęście okazało się, że prowadząca też wpadła na podobny pomysł :D i się znalazłyśmy :) Przy czym okazało się, że prowadzącej podali zupełnie inny termin warsztatów i w ostatniej chwili dowiedziała się o mnie Oo
W każdym razie z opóźnieniem, ale znalazłyśmy miejsce i zaczęłam naukę tkania krajek :>
Dla niezorientowanych - krajka to taka wąska taśma, tkana właśnie na bardku (czyli specjalnym krosienku) lub przy pomocy tabliczek. Służyła do wzmacniania brzegów ubrań, w rodzaju mankietów, kołnierzy, gdzie pełniła dodatkową funkcję dekoracyjną, mogła również zastąpić pasek.
Przy pomocy tabliczek można zrobić wzory geometryczne, zaś na bardku tylko "kreseczki" (zaraz zobaczycie), dlatego najlepiej tkać na wełną w kontrastowych kolorach.
Tak wygląda bardko:
Na ten patyczek z dziurką (odpowiednik czółenka) nawija się wełnę (uczyliśmy się na akrylu) i tka. Jest to dość proste, tylko męczące dla kręgosłupa - używa się długich nici, które przywiązuje się np. do krzesła/stołu w pewnej odległości od siebie, a drugi koniec do swojego paska lub krzesła na którym się siedzi. Generalnie bardko przesuwamy raz w górę, raz w dół (tak, żeby nici które są w dziurkach krosna raz były wyżej, a raz niżej niż te pomiędzy deseczkami), za każdym razem śmigając czółenkiem pomiędzy nićmi. Tutaj filmik, który lepiej pokaże, niż ja opisuję ;)
A to moja zdobycz z 2 godzin tkania - więcej nie dałam rady, kręgosłup mi padł od schylania się... Jak widzicie prawa strona wygląda dokładnie tak samo jak lewa, a kwestia wzorów zależy od tego jak się ustawi nici na krośnie. Trzeba też pamiętać, żeby odpowiednio naciągać, trzymać itd.. Dlatego moje mają takie nierówne brzegi :P
Fajna rzecz, bardko sobie zakupiłam i może jeszcze kiedyś wykorzystam do utkania czegoś.
Pod wieczór było uroczyste otwarcie - jak zwykle "przemowa prezesa" ;P ale i nowinka - pierwszy raz wykład :) o historii haftu blackworkowego :) przygotowany przez panią Marię Gawrońską z krakowskiego Muzeum Archeologicznego, która prowadziła warsztaty z bardkiem :D
Wykład ciekawy, dowiedziałam się sporo rzeczy (np. że kiedyś tkano len tak delikatny, że był przeźroczysty jak tiul! i wyszywało się go właśnie blackworkiem i nakładało jako wierzchnią warstwę na "normalną" suknię, więc efekt był wspaniały), aczkolwiek niestety sąsiedztwo nie dopisało - jedna pani co i rusz komentowała do psiapsiółek, poprawiała prowadzącą (no dobrze, może w przypadku kilku nazw ściegów też miałabym zastrzeżenia, tylko że p. Maria nie jest historykiem od haftu, tylko ogólnym, więc może nie znać aż tak dobrze hafciarskich szczegółów..) - naprawdę, jak nie chciała słuchać to mogła wyjść, a nie przeszkadzać innym... Już na początku wykładu wiedziałam, że będzie nieciekawie, jak usłyszałam ten pewny siebie tonik "no przecież to królowa Wiktoria!" na slajd z portretem... Elżbiety I. Wielkiej :D
W każdym razie było fajnie, po drodze upolowałam jeszcze kilka cusiów i... już była sobota...
Zapisałam się na bombkę z kwiatami kanzashi oraz haft richelieu.
Z bombki jestem super zadowolona - prowadziła p. Ewa Lisowska i potrafiła wszystko wytłumaczyć i pomóc :) Udało mi się równo owinąć bombkę metrami wstążki, aż do bólu palców (a ile szpilek zużyłam, to nawet nie wiem), a potem w miarę równo zrobić płatki. Całkiem nieźle mi to wyszło, ale jakie to pracochłonne!! W dodatku wzięłam sobie wstążkę ze złotą nitką, więc strzępiła się, metal się przypalał i cuchnął, ciężko było równo docinać... no ale 2 kwiatki zrobiłam :) Do tego kilka kwiatków i gwiazdek na szpilkach, wielkie kokardy na czubku i gotowe :)
Byłam bardzo dumna, tylko piekielnie mnie palce bolały.... a jeszcze haft mnie czekał....
Pod wieczór było uroczyste otwarcie - jak zwykle "przemowa prezesa" ;P ale i nowinka - pierwszy raz wykład :) o historii haftu blackworkowego :) przygotowany przez panią Marię Gawrońską z krakowskiego Muzeum Archeologicznego, która prowadziła warsztaty z bardkiem :D
Wykład ciekawy, dowiedziałam się sporo rzeczy (np. że kiedyś tkano len tak delikatny, że był przeźroczysty jak tiul! i wyszywało się go właśnie blackworkiem i nakładało jako wierzchnią warstwę na "normalną" suknię, więc efekt był wspaniały), aczkolwiek niestety sąsiedztwo nie dopisało - jedna pani co i rusz komentowała do psiapsiółek, poprawiała prowadzącą (no dobrze, może w przypadku kilku nazw ściegów też miałabym zastrzeżenia, tylko że p. Maria nie jest historykiem od haftu, tylko ogólnym, więc może nie znać aż tak dobrze hafciarskich szczegółów..) - naprawdę, jak nie chciała słuchać to mogła wyjść, a nie przeszkadzać innym... Już na początku wykładu wiedziałam, że będzie nieciekawie, jak usłyszałam ten pewny siebie tonik "no przecież to królowa Wiktoria!" na slajd z portretem... Elżbiety I. Wielkiej :D
W każdym razie było fajnie, po drodze upolowałam jeszcze kilka cusiów i... już była sobota...
Zapisałam się na bombkę z kwiatami kanzashi oraz haft richelieu.
Z bombki jestem super zadowolona - prowadziła p. Ewa Lisowska i potrafiła wszystko wytłumaczyć i pomóc :) Udało mi się równo owinąć bombkę metrami wstążki, aż do bólu palców (a ile szpilek zużyłam, to nawet nie wiem), a potem w miarę równo zrobić płatki. Całkiem nieźle mi to wyszło, ale jakie to pracochłonne!! W dodatku wzięłam sobie wstążkę ze złotą nitką, więc strzępiła się, metal się przypalał i cuchnął, ciężko było równo docinać... no ale 2 kwiatki zrobiłam :) Do tego kilka kwiatków i gwiazdek na szpilkach, wielkie kokardy na czubku i gotowe :)
Byłam bardzo dumna, tylko piekielnie mnie palce bolały.... a jeszcze haft mnie czekał....
W sobotę była ładna pogoda, więc zrobiliśmy sobie spacer (głównie w celach obiadowych :P ), podziwialiśmy widoki oraz oczywiście robiliśmy pamiątkowe fotki - m.in. mojej fejsowej grupy "Niteczki w karteczki".
A haft richelieu... zawsze mi się podobał, miałam go na zajęciach z ZPT w podstawówce, ale... tym razem totalna porażka.... jedyne co w miarę mi wyszło, to przęsełka... Palce mnie bolały, oczy bolały i kurcze porażka... Może za jakieś 10 lat wrócę do tego, na spokojnie... Póki co odpuszczam z żalem, nie potrafię teraz tego dziubać...
Po warsztatach wieczorem byłyśmy tak zmęczone, ze po prostu powlokłyśmy się do domu.... Pooglądałyśmy swoje dzieła (dziewczyny były po raz kolejny na zajęciach z Osikową Doliną, więc miały fajne choinki, stroiki itd.,), powymieniałyśmy uwagi i pooglądałyśmy łupy :D
Oto moje:
Kolejny ptasiorek DMC do kompletu (w serii jest 5, ja miałam kupione 3 najbardziej kolorowe) oraz w gratisie kanwa (drobna!! nareszcie!!) i mulina cieniowana. Nad ptasiorkiem dumałam, bo fundusze ograniczone, poza tym musiałby sporo czekać na zrobienie, ale koleżanka mnie przekonała "Nie marudź, tylko idź kupić" :P
Uroczy lisek, który skradł moje serce i kolejna para nożyczek (nie wiem po co, ale były ładne i zielone :D )
Włóczka. Co ciekawe, nie umiem robić na drutach, ale to cudo z uwagi na fakturę szalenie mi się spodobało. Umyśliłam sobie, że zrobię na laleczce dziewiarskiej masę sznurków i z tego zrobię sobie hm... no, nazwijmy to szalem... W związku z czym mam pytanie do tych z was, które dziergają:
czy z takiej wełny da się zrobić sznury na laleczce? Albo da się na obręczy? Nie umiem na drutach i póki co raczej nie będę się uczyć, więc szukam sposobu na utkanie tego... Laleczkę mam, obręczy jeszcze nie, ale nie wiem też, na ile takie coś się nadaje na jedno i drugie... Pomoc mile widziana :)
W niedzielę po południu wracałam do domu, rano nie miałam zajęć, więc zrobiłyśmy sobie spacer oraz nadrabiałyśmy zaległości w różnych pracach :P
Oto róże dla teściowej:
A prócz tego odkurzyłam jednego z ufoków:
Uroczy lisek, który skradł moje serce i kolejna para nożyczek (nie wiem po co, ale były ładne i zielone :D )
Włóczka. Co ciekawe, nie umiem robić na drutach, ale to cudo z uwagi na fakturę szalenie mi się spodobało. Umyśliłam sobie, że zrobię na laleczce dziewiarskiej masę sznurków i z tego zrobię sobie hm... no, nazwijmy to szalem... W związku z czym mam pytanie do tych z was, które dziergają:
czy z takiej wełny da się zrobić sznury na laleczce? Albo da się na obręczy? Nie umiem na drutach i póki co raczej nie będę się uczyć, więc szukam sposobu na utkanie tego... Laleczkę mam, obręczy jeszcze nie, ale nie wiem też, na ile takie coś się nadaje na jedno i drugie... Pomoc mile widziana :)
W niedzielę po południu wracałam do domu, rano nie miałam zajęć, więc zrobiłyśmy sobie spacer oraz nadrabiałyśmy zaległości w różnych pracach :P
Oto róże dla teściowej:
A prócz tego odkurzyłam jednego z ufoków:
Kociak będzie dla mojej mamy.
Może nie są to wielkie postępy, ale zawsze do przodu :)
Jestem bardzo zadowolona, że również w tym roku pojechałam na Zjazd Zakręconych. Trochę mnie zaskakują niedociągnięcia organizacyjne (po 6 latach ciągle są te same problemy), ale przede wszystkim jest to dla mnie możliwość spotkania znajomych, których praktycznie nie widuję poza Ustroniem... No i okazja do spróbowania nowych technik :)
Może nie są to wielkie postępy, ale zawsze do przodu :)
Jestem bardzo zadowolona, że również w tym roku pojechałam na Zjazd Zakręconych. Trochę mnie zaskakują niedociągnięcia organizacyjne (po 6 latach ciągle są te same problemy), ale przede wszystkim jest to dla mnie możliwość spotkania znajomych, których praktycznie nie widuję poza Ustroniem... No i okazja do spróbowania nowych technik :)
Hmmm, pierwsza relacja, ktora czytam, wiec chyba na inne blogi zagladamy:P Bardzo bylam ciekawa, bo nigdy nie bylam na takiej imprezie. Fajnie, ze sie udalo, prace ciekawe, zakupy udane, tylko przykro czytac o kradziezach:(
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nie napisałam o Zjeździe w Ustroniu z powodów różnych.
OdpowiedzUsuńChciałam tylko sprostować, że w tym roku na pewno nic nie zginęło z wystawy. Oprócz obrazów miałyśmy z córką wystawione mnóstwo koralikowych drobiazgów i wszystko było na miejscu przez wszystkie dni. To samo dotyczy prac koleżanek, które były od czwartku na stole w ogóle nie zabezpieczone. Mało osób w tym roku pokazało swoje prace :(
Pozdrawiam serdecznie.
Tereniu - o kradzieży z wystawy mówił mi ktoś z Tulipana, nie wiem na ile to prawda - jak wiesz na wystawie ciągle pojawiają się nowe rzeczy, więc czasem trudno upilnować.
UsuńMało osób pokazuje swoje prace, bo na dobrą sprawę nie masz żadnej kontroli nad nimi - ja dodatkowo zraziłam się kilka lat temu - zgłosiłam się wcześniej, podałam wymiary, a skończyłam upychając prace hafciarskie (w dodatku podklejone na tekturze, z pass-partou, bo taki niby był wymóg) na parapecie między serwetkami innej osoby. Także dziękuję, ale wolę pokazywać zdjęcia na blogu ;))
Na prawdę z wystawy w roku nic nie zginęło. W poprzednich latach coś się zdarzyło, np kartka z haftem matematycznym, a obok były bardzo cenne prace Weroniki. M.in córka "dyżurowała" przy stole. Nasze rzeczy leżały tam dniami i nocami bezpiecznie, a swoją wartość miały.
UsuńMiłej niedzieli.
Mam zastrzeżenia do organizatorów, jest coraz gorzej od czasu, gdy Asia nie zajmuje się organizacją zjazdów. Sklepów coraz mniej, ponieważ Coricamo rozszerzając swój asortyment ogranicza konkurencję .
Ważne są jednak nasze spotkania i ciekawe warsztaty.
Witam towarzyszkę ze Źródełka :) nie miałyśmy okazji za dużo porozmawiać, ale przynajmniej się widziałyśmy :)
OdpowiedzUsuńMnie też ciągle powalają niedociągnięcia na tych zjazdach. Niestety widać "oszczędności" organizatorów na każdym kroku, a to chyba nie o to chodzi żeby jak najwięcej zarobić (chociaż co ja tam mogę wiedzieć) jak najmniej dając z siebie. Ta (szumnie nazwana) wyprawka mnie zbiła z nóg. 3 lata temu były zestawy do haftów (zresztą chyba właśnie te róże które robisz) i znaczek ze zjazdu. Nic wielkiego a człowiek się czul taki dumny i doceniony. A tu z roku na rok coraz gorzej. Ale ważne, że ludzie dopisali, techniki były fajne i można było zrobić nowe, ciekawe rzeczy i złapać nowe bakcyle.
Ja niestety wpadłam tylko na jeden warsztat w piątek-pisankę ażurową bo o niej marzę już od kilku lat. Mam nadzieję, że kiedyś będę na całym zjeździe :) Mimo niedociągnięć organizacyjnych fajnie spotkać się z innymi rękodzielnikami. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWitam :) byłyśmy w tym samym pensjonacie i na tych samych warsztatach z richelieu :) Była pierwszy raz (połączenie z Krk bardzo dobre, to fakt), podobało mi się i mam nadzieję pojechać jeszcze raz :) Też słyszałam od znajomej że coraz gorzej z roku na rok, ale najważniejsze to poznawać nowych ludzi i nowe techniki - jak z tego będziemy zadowoleni to resztę da się jakoś przeżyć :) Nie mówi oczywiście o potencjalnych kradzieżach, bo to nie jest do zaakceptowania. Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuń