Było źle. Bardzo. Wszystkie nitki poszły w kąt. Nic nie pomagało. Pomału wynurzam się z bagna, ale jest ciężko...
Na dzień dobry - skończyłam korek karafki w spanglerowym smoku:
Tych prześwitów między nićmi nie widać normalnie, to mój talent do nierobienia zdjęć "D
Byłam też w Krakowie. Urlopowo-terapeutycznie. Powinnam spokojnie machnąć z tysiąc albo i 3 tysiące krzyżyków w irysach. Jak przyjechałam w poniedziałek z Młodym Wilkiem, to byłam w stanie wyciągnąć wyszywankę w piątek wieczorem. Moja mama była przerażona, że przesypiam większość dnia. Spałam jak Młody - zasypiałam z nim koło 21, wstawałam koło 8, potem drzemałam z nim ok. 2-3 godzin po południu... I tak przez 5 dni. Dopiero w piątek udało mi się obudzić z drzemki przed Młodym....
A oto i irysy: nie jest dużo, ale wyglądają już nieco lepiej:
Przynajmniej zaczyna być widać, że to irysy, nie musicie mi już wierzyć na słowo ;)
A tutaj zbliżenie na kolorowy chaos :)
I to tyle na dziś. Nie wiem, kiedy będzie następny post, jeśli mi się uda SAL podgonić chociaż trochę, to nie omieszkam się tym pochwalić ;)
Piękne prace-)
OdpowiedzUsuńTrzymaj się dzielnie, z każdym dniem będzie lepiej :)
OdpowiedzUsuńŚliczny obraz powstaje i te irysy takie ładne!
Pozdrawiam !